niedziela, 26 czerwca 2016

ROCZNICA - jak to się zaczęło...

Niesamowite jak szybko to zleciało. Dziś świętujemy pierwszą rocznicę pobytu u mnie Suni.
Przez wiele lat marzyłam o psie. Moi rodzice wierzyli, że pewnie szybko zapomnę, bo jako dziecko miewałam liczne zachcianki. Do bodajże szóstego roku życia w moim domu nigdy nie było zwierząt. Do czasu, bo potem pojawiły się one jakby z nawiązką. Przez mój dom przewinęło się wiele stworzeń: złota rybka, rybka II nosząca dumne imię Arbuz, patyczak Zippy, chomik Bąbelek, szczur Kamyczek, kot Rozalia, kot Głuptaś, królik Loluś oraz królik Loluś II.


Na początku radość i fascynacja na widok psa, potem chęć opieki nad nim. Wkrótce oprócz zwykłego ''zapatrzenia'' się w te czworonogi, zaczęłam się nimi bardziej interesować. Potrafiłam przesiedzieć pół dnia spoglądając szeroko otwartymi oczami na ekran telewizora, na którym to nieustannie leciało tylko Animal Planet. Każdy program pokroju Weterynarz z Antypodów, Wszystko o Psach, Policja dla Zwierząt, czy Weterynarze: Ostry Dyżur - był mój. Kochałam to oglądać, do dziś mam nagrania wielu z tych odcinków

Zaczęłam wkrótce czytać i książki. Od tamtej pory, zawsze gdy znalazłam się w większym sklepie czy galerii kierowałam się bezpośrednio do zoologicznego, a potem obowiązkowo do księgarni Matras lub Empiku. Tam wertowałam książki, podręczniki, poradniki odnośnie psów, ich wychowania. Wkrótce zgromadziłam niemałą kolekcję. Od znajomych, rodziców, także dostałam parę ciekawych książek, takich jak Zapomniany Język Psów czy Oczami Psa. Wiedziałam coraz więcej, przez co nierzadko lubiłam się zwyczajnie trochę ,,wymądrzać", czy wypowiadać na różne tematy mając spojrzenie z odmiennych źródeł.


Moja fascynacja psami równała się już z kompletnym zwariowaniem, ale główny i zasadniczy problem tkwił w tym, że rodzice psa zwyczajnie nie chcieli. Okropne było uczucie, że bez ustanku czytam wszystkie behawiorystyczne psie szczególiki, skoro owej wiedzy nie mogę wykorzystać w praktyce, skoro nigdy naprawdę nie przyjdzie mi wychować psa. Mogłam jedynie czekać do wyprowadzki i całkowitej samodzielności by sobie takiego sprawić ale perspektywa przeczekania jeszcze tak wielu lat była strasznie przygnębiająca. Czasem rodzice akceptowali, gdy lekko zagadałam, ale po rozwinięciu tematu, szybko ucinali i kończyli rozmowę - nie chcieli nawet słuchać.


Po wielu latach - stało się. Dość nagle. I nie - nie jest to piękna historia o odmianie nastawienia rodziców, przeciwnie - moja mama wciąż nie wyobrażała sobie psa we własnym domu - po prostu nie chciała go z całego serca. Wkrótce jednak przełamał się tata, którego marzeniem z dzieciństwa również był własny czworonóg - jak przyznał, był pod wpływem Przygód Psa Cywila czy Czterech Pancernych i Psa.W związku z tym nasza dotąd w spokoju żyjąca rodzina podzieliła się na dwa sojusze - sojusz Psich Przyjaciół i Przeciwników Psów.
Ostateczne zdanie nadal należało jednak do mamy, która kierując się moim szczęściem, a widząc głownie moje załamanie i stany niemal depresyjne, wbrew własnej naturze wyraziła zgodę.
Nagły podział rodziny na te dwie frakcje sprawił, że to ja z tatą całkowicie zajęliśmy się poszukiwaniami psa idealnego. Ostatecznie to my właśnie spędziliśmy cały dzień w aucie, przebywając łącznie około 540 km jadąc po psa ze Sląska prawie pod Poznań.

~ wyczekiwany wjazd do miejscowości z której pochodzi Saba. Nic w niej nie ma. Ale była Saba. Warto.

Tata pomagał mi w zajmowaniu się psem, choć i tak niemal wszystkie obowiązki spoczywały i dotąd spoczywają na mnie. Jako, że nie zarabiałam samodzielnie, a przyszło mi wyłożyć z własnej kieszeni spore pieniądze - pomijając te najbardziej podstawowe wydatki na gadżety czy akcesoria, zapłaciłam za nietani worek karmy, nietanie legowisko, nietanią sterylizację i nietanie zabiegi weterynaryjne. Z dziewczyny całkiem przy forsie, w zawrotnym tempie zmieniło mnie to w totalnego bankruta.

~ z pierwszej podróży do domu


Pierwszy spacer, jak i parę następnych nie były przyjemną przechadzką, a udręką. Dopiero wtedy wszyscy zdaliśmy sobie sprawę jak wiele psów zamieszkuje naszą najbliższą okolicę. Sunia do każdego z nich ciągnęła jak parowóz i nieraz nie potrafiłam jej utrzymać. Aktualnie Saba ma zupełnie neutralny stosunek do każdego psa, tamto zachowanie całkowicie minęło i było pewnie związane z tak radykalną zmianą otoczenia


Saba - no właśnie. W rodowodzie Naomi Molto Bene. Naomi nie podobało mi się w najmniejszym stopniu, więc postanowiłam zmienić to imię tak szybko jak to tylko możliwe. Tylko jak tu nazwać biszkoptowego Labradora? Moja z reguły kreatywna głowa nagle zaczęła świecić pustką. Niezdecydowanie wzięło górę, a mnie brakowało pomysłów.
Przez pierwsze kilka dni był to labek. Po prostu - labek. Tak jakoś samo wyszło, imienia sensownego brak, a psa jakoś zawołać trzeba.


Intensywnie myślałam nad imieniem, przepytałam bliskich, przewertowałam internet - nic ciekawego. W końcu nazwałam psa Nala. Nala nie utrzymało się na długi czas, bo mimo, że takie imię nadałam, nie byłam to niego przekonana w stu procentach. Po krótkim namyśle i skonsultowaniu całej sprawy z mamą, zmieniłam na Saba. Mimo, że sprawia wrażenie dość oczywistego i całkowicie pozbawionego kreatywności imienia, w dodatku bardzo powszechnego, stwierdziłam, że brzmi dostojnie, bazowałam też na jednym z moich ulubionych psów ze świata fikcji literackiej - Sabie z W Pustyni i W Puszczy.



Początki w nowym domu nie były łatwe, ale pamiętam jak dziś, gdy spałam z Sabą w legowisku. Przez pierwsze kilka dni jej pobytu u nas zrobiłam sobie wolne od szkoły i byłam ciągle w domu, przez co to właśnie do mnie Suń zdążył się najbardziej przywiązać. Pamiętam pierwsze sztuczki, pierwszy siad który Saba opanowała całkowicie w ciągu 20 minut, następnego dnia umiała już leżeć, a kilka następnych dni uczyła się już udawać martwą. Pierwszy wypad nad wodę, pierwsze tak zasierścione ubrania, pierwsze tak mokre od śliny ręce, pierwszą tak brudną podłogę, Pierwszy tak szczery psi uśmiech, pierwszą zjedzoną parę butów, radość ze zwykłego pobytu na dworze, satysfakcja ze zwykłej reakcji na słowa. Dziś wiem, że droga przez życie z psem u boku nie zawsze jest usłana różami, ale relacja na linii pies-opiekun jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, bezcenna i pełna uczuć.


Ciężko uwierzyć, że to już rok.
Z jednej strony minął przeraźliwie szybko, a z drugiej - nie umiem sobie przypomnieć, jak to było schodzić rano na dół ze świadomością, że żaden merdający ogon na mnie nie czeka. Mam nadzieję, że to będzie jeszcze bardzo wiele wspólnie spędzonych lat.

piątek, 10 czerwca 2016

Podsumowując - MAJ

Kondycja
Maj minął nam rekordowo aktywnie - przebyliśmy dokładnie 192 km, a niektórzy pamiętają jeszcze, jak chwaliłam się trzydziestoma. Jest to dla nas duży sukces, a ta ilość kilometrów - dzielnie zapracowana - mocno wpłynęła na proces chudnięcia Saby. 
W ciągu całej naszej endomondowej rywalizacji, w której to ostatecznie zajęłyśmy drugie miejsce, udało mi się odchudzić Łosia o 4 kg! W porównaniu do żółwiego tempa z jakim zrzucałyśmy kilogramy jeszcze do niedawna, to naprawdę dużo.


Rower
Rywalizacja zmusiła mnie do stałej czujności i aktywności, w maju nastąpił przez to przełom - po raz pierwszy tak często wybierałyśmy się na rower. Mogę nawet zaryzykować stwierdzeniem, że prawie codziennie. Prawdziwy rozkwit na dwóch kółkach, co za tym idzie - widoczna już gołym okiem poprawa Sabowej kondycji


Po przybyciu do wyczekiwanego domu Saba często była nieźle zmęczona, ale ewidentnie kocha bieg przy rowerze i często nawet po przebiegnięciu ok. 10 km potrafi jeszcze bawić się w ogrodzie. Tak, ten lab z nadwagą.


Poprawa!
Znajomi oraz sąsiedzi z przekonaniem na widok Saby zwracają uwagę na to jak schudła, a jej sylwetka znacznie się poprawiła. Zostało nam już niewiele i jesteśmy na dobrej drodze.




Jeśli chodzi o naszą sztuczkową stronę rozwijania się - nie nauczyłam Saby niczego nowego. Nie pamiętam kiedy ostatnio zajrzałam do książki ,,101 Psich Sztuczek'', trochę sprawę zaniedbałam, to fakt. Mimo to regularnie trenujemy to, co już umiemy. Dążę do całkowitego przejścia z poleceń słownych na znaki niewerbalne. Nie muszę się już odzywać, by wydać komendę obrót, leżeć, daj głos, czy zdechł pies. Jak dla mnie - częściowy sukces. Co prawda zakres suniowych sztuczek nie wprawia w oszołomienie, wszystkie przeze mnie wymienione i inne nie są niesamowite, a przeciwnie, stanowią tylko podstawy, ale nauczyłam ich samodzielnie i teraz są bardzo dobrze opanowane.


W tym miesiącu na pewno nie mogę narzekać na brak aktywności, wręcz przeciwnie, cieszę się ze zmuszenia raczej opornej w sprawach fizycznych Saby do jakiegoś ruchu i działania.


Gdy miałam trzynaście lat (pamiętne czasy) marzyłam o psie. Te marzenia niegdyś nierealne, ziściły się i dziś mam przy sobie wyjątkowego czworonoga, na którego czekałam wiele lat - Sabę. Ten rok był wyjątkowy, bo pierwszy prawie w całości przeżyty wraz z własnym psem.




Przez te 192 km w maju, a w rywalizacji łącznie 218, pozwólcie że sobie odpocznę, a obecną rywalizację potraktuję już raczej bez takiego zacięcia. W szkole jeszcze ostatnie poprawki przed wystawianiem ocen, trochę zamęt, ale sobie radzę. Nie mogę się już doczekać wakacji, gdy będę mogła poświęcić psu jeszcze więcej swojego czasu.
Liczę na więcej tak pozytywnie zakończonych miesięcy, muszę się zmobilizować.